piątek, 27 lutego 2015

Rozdział pierwszy- chrapka na mieszkanie i tupanie nogami

Kim jestem? –Kobietą. Czego chcę? -Mieszkania! Kiedy?- Teraz! 



Wiem, wiem- większość kobiet sugeruje swojemu mężczyźnie w średnio wyszukany i niedelikatny sposób, że czas na ślub, dzieci, a w skrajnych wypadkach psa. Ja- jako postępowa kobieta- miałam tylko jedno wymaganie- „czas kupić mieszkanie- kochanie”. Po pewnym czasie, z punktu widzenia M. mogło to wyglądać jak ustawiczne, regularne tupanie nogami, niczym dziecko w sklepie, które zapragnęło nowej zabawki. Wysiłek się jednak opłacił- przeciwnik zrezygnował z jakiejkolwiek kontry- pozostało już tylko znalezienie gniazdka i załatwienie kredytu.
Teraz słów kilka o budowie mężczyzny, nie fizjonomicznej, ale psychicznej. Zasadniczy proces zachodzi kiedy przelewa się czara goryczy- razem z nią wypływa duma, która bierze górę nad zdrowym rozsądkiem (istnieją poważne wątpliwości czy w ogóle istnieje coś takiego jak rozsądek w wersji „masculinum”). Musiałam o tym wspomnieć w nawiązaniu do zgody na kupno mieszkania. A więc mieszkanie- tak, poszukiwanie- owszem i to jak najszybciej, ale już to kto znajdzie odpowiednie mieszkanie i je urządzi miało leżeć w mojej gestii…
O nieświadomy mężczyzno! Nawet nie wiesz cóżeś uczynił… może mój wspaniały M. myślał, że zniechęci mnie jego opieszałość w tym temacie, tymczasem ja bez zbytniego namysłu zaczęłam szukać nieruchomości we Wrocławiu. Przeglądałam naprawdę setki ofert, chodziłam nawet na 4- 5 spotkań dziennie. Oglądałam mieszkania brzydkie, zapuszczone, zapleśniałe, w stylu „zdezelowany PRL”, w stylu „podrasowany PRL”, bez okien, bez drzwi, bez łazienki, z zadomowionymi insektami, dzikimi lokatorami, psychopatycznymi sąsiadami… i kiedy już zaczęłam się poddawać, kiedy moje przekonania miały już zginąć i zostać pogrzebane- pojawiło się światełko w tunelu. Światełko, którego przemiana w silny promień wymagała od nas 5 lat ciężkiej pracy, ale wtedy byłam o te 5 lat bardziej tego nieświadoma.


Poszukiwania nauczyły mnie kilku podstawowych prawideł jakimi rządzi się sprzedaż nieruchomości:

  • Nigdy nie wierzyć zdjęciom- trzeba pamiętać, że fotografie, przedstawiane w ogłoszeniach są robione w momencie jego wizualnego szczytu. Tak więc są przeważnie stare i nijak się mają do stanu faktycznego. Nie mówiąc już o sztuczkach wizualnych, żeby pokoje wyglądały słonecznie, przytulnie i schludnie, a łazienki i kuchnie przestronnie. 
  • Szukanie mieszkania jest jak szperanie w lumpeksie- trzeba grzebać i najlepiej obrać przy tym cel. Moim celem było wybranie interesujących mnie ofert biur nieruchomości i znalezienie właścicieli tych mieszkań. Przedarcie się przez gąszcz tych samych ofert nie jest łatwe, ale opłacalne, więc warto poświęcić na to trochę czasu.
  • Warto (jeśli już nie jesteśmy zorientowani w temacie) doedukować się w kwestii dzielnic i ich plusów. Istnieje bowiem coś takiego jak moda na rejon- i w takich przypadkach właściciele bez skrupułów windują ceny. Są też dzielnice, w których niskie mieszkania to zasługa „typów spod ciemnej gwiazdy”, którym zawsze brakuje kilku groszy na piwo i, którzy w dalszej perspektywie będą się naparzali plastikowymi siatkami tuż pod Twoim oknem.
  • Warto zrobić bilans co bardziej się opłaca- kupno mieszkania do remontu, czy schedy po poprzednim właścicielu- gotowej co prawda do zamieszkania, ale urządzonej kompletnie nie w naszym guście.
  • Skoro mieszkanie to inwestycja na lata trzeba obstukać każdą ścianę, zbadać każdą dziurę i podnieść co tylko się da (może bez zrywania paneli), żeby sprawdzić stan lokalu- nawet jeśli właściciel bardzo wymownie kręci na to nosem.

M. twardo obstawał przy swoim i wybór mieszkania spadł na mnie. Zdecydowałam się na mieszkanie w nowym budownictwie i niskiej zabudowie, okolica spokojna i przyjemna, jedyny minus- remont- nie wiem czy mieszkały tam niewyżyte gwiazdy rocka, przyzwyczajone do hotelowych destrukcji, ale pracy czekało nas sporo. Umowę wstępną podpisałam sama, wpłaciłam zadatek. M. rzecz jasna- jak to mężczyzna- musiał mnie sprawdzić. Już w drzwiach załamał ręce- zarzekań, że nie przyłoży palca do remontu nie było końca (nie mógł się bardziej mylić)…

piątek, 23 stycznia 2015

Kredytowy zawrót głowy- czyli kobieta kontra finanse

Wierzę, ba- jestem przekonana, że istnieje pokaźne grono kobiet, które kwestie finansowe mają w jednym palcu- i to tym najmniejszym. Ja niestety nie mam z tymi kobietami nic wspólnego. Stwierdziłam, że również uniosę się dumą i nie poproszę o pomoc M., oczywiście, żeby mu później móc wygarnąć w odpowiednim momencie brak wsparcia (ach te baby- manipulatorki i krętaczki). Nad analizą ofert kredytowych siedziałam nieraz do rana. Czytałam fora, opinie specjalistów, podpytywałam znajomych i rodzinę. Procenty, marże, wykresy towarzyszyły mi 24 godziny na dobę- również w czasie snu.

Warto było, oto, czego nauczyłam się w trakcie mojej drogi przez mękę:

  • Najpierw obliczamy na co nas stać (i na jak wielką finansową przychylność banku możemy liczyć) oraz jaki wkład własny uda nam się uzbierać
  • Warto wśród znajomych, czy krewnych poszukać doradcy finansowego- można szukać na własną rękę i korzystać z pomocy fachowca, zwłaszcza, że ma on często lepsze możliwości negocjacyjne
  • Właśnie- negocjacje- pamiętajmy, że każde warunki można negocjować, a umiejętności negocjacyjnych można się nauczyć samemu. Dodatkowy sekret- mnie zawsze w rozmowach z przedstawicielem banku pomagało wyobrażenie sobie, że przede mną siedzi M. i to z nim negocjuję. 
  • Poważnie rozważcie ubezpieczenie i nie kombinujcie z walutą- bo przekombinujecie
  • Dobrym wyborem są raty malejące, w których coraz niższe są kwoty odsetek
  • Pamiętajcie, żeby wybrać ofertę z możliwością wcześniejszej spłaty- a nuż wygracie w totka, lub bogaty krewny z USA, o którego istnieniu nie wiedzieliście, zostawi Wam ogromny spadek…


Nie ma co roztkliwiać się nad dyskomfortem psychicznym jeśli chodzi o kredyt. Ja od samego początku założyłam, że wolę zamiast płacić komuś za wynajem- dołożyć trochę i mieć coś własnego- a przynajmniej przeznaczać swoją krwawicę, żeby za X lat stało się czymś własnym.
Jeśli chodzi o kredyt to mimo, że papierkologii zdawało się nie być końca- reszta poszła sprawnie. Wynegocjowałam dobre warunki w dużym banku- więc możemy czuć się w miarę bezpiecznie. Decyzję też- w porównaniu do znajomych i przyjaciół, którzy tak jak my zdecydowali się na nieruchomości we Wrocławiu- dostaliśmy dosyć szybko. Obeszło się bez przebojów- typu wycofanie banku z umowy, lub propozycje kredytu na innych warunkach. Dopięliśmy transakcję z właścicielem mieszkania i teoretycznie gniazdko było nasze. To pewnie była ta przysłowiowa „cisza przed burzą”- nie jestem fatalistką, ale czułam, że los nie może nam sprzyjać w nieskończoność- ale to już temat na osobny wpis…

środa, 7 stycznia 2015

Remonty, remonty… - fachowiec na gwałt potrzebny

Cisza przed burzą, o której wspominałam dosyć enigmatycznie w ostatnim wpisie, zgodnie z moimi przewidywaniami- nie trwała długo. Wchodząc do naszego już mieszkania ciężko było uruchomić wyobraźnię na tyle, żeby zobaczyć jego faktyczne piękno. Zaczęło się od wielkich porządków.Nieruchomości we Wrocławiu mają jedną, zasadniczą wadę- zdecydowana większość z nich jest wynajmowana nieodpowiedzialnym studentom, lub ludziom o takiej mentalności- dlatego nigdy nie wiadomo, co tam żyje i co kiedyś zdechło. Tak było i w naszym przypadku. Były właściciel niczego tutaj nie ruszał, bo po ostatnim wynajmie..no cóż- delikatnie pisząc załamał się psychicznie i zdecydował się na natychmiastową sprzedaż. Co tam było, a raczej czego nie było… istna Hiroshima. W sumie ogarnianie całości trwało 1,5 miesiąca- po tym czasie zaczęło wyzierać coś na kształt mieszkania… ale mieszkaniem faktycznym to jeszcze nie było.

Po okresie porządkowania i usuwania ton rzeczy, śmieci i zniszczonych mebli byliśmy tak wykończeni, że zdecydowaliśmy się na ekipę, która zaopiekuje się naszym mieszkaniem na gruncie podstawowym, czyli przeprowadzi gruntowny remont i przygotuje nam mieszkanie do wykończenia. Szukaliśmy fachowców, którzy sprawdzą elektrykę, kanalizację, położy gładzie, chcieliśmy uzyskać coś na kształt stanu deweloperskiego.

Ilość współpracujących dla nas ekip zamyka się w liczbie 10, poniżej lista doświadczeń i rad, którymi mogę się z Wami podzielić:

  • Z polecenia niby najlepiej, ale i tu trzeba uważać- nie można ślepo zawierzyć ekipie, tylko dlatego, że znajomi byli zadowoleni, bo nasz remont i my jesteśmy inni- wszystko zależy czy ci polecani fachowcy rozumieją coś takiego jak indywidualne podejście do klienta
  • Nie trzeba przepłacać- nie wszystko związane z remontem mieszkania jest niczym wyższa matematyka- warto przeanalizować co można zrobić samemu i działać
  • Nie lubię być podejrzliwa, ale na naiwniaczkę też wychodzić nie lubię. Prawda jest taka, że coraz częściej trzeba uważać i stosować zasadę ograniczonego zaufania. W przypadku fachowców- zawsze oczy na około głowy! Traktowanie jak dzieci z ADHD- bardzo wskazane. Niestety, ale wiecznie kończące się materiały- znikające w tajemniczych okolicznościach -może wydają się być historiami rodem z archiwum X, ale tak właśnie wyglądają realia budowlane. Ekipa bez naszego nadzoru to strzał w stopę.
  • Czasami warto dopłacić, lub zatrudnić różnych fachowców, którzy specjalizują się w różnych pracach
  • Kolejne „WARTO”- warto doedukować się w kwestiach budowlanych, żeby nie dać się zbajerować przez „Pana Kazia”- zarówno w kwestii opłat za jego usługi, jak i konieczności pewnych zmian

Przebieg remontu i szczegóły współpracy ze wszystkimi ekipami to już temat na osobny wpis. Najważniejsze, że nasze zmiany i poszukiwania fachowca w końcu zaowocowały. W tym jeszcze jeden apel do Was- nie miejcie oporów przed zmianą ekipy- oczywiście jeśli Wasze zastrzeżenia są uzasadnione, a nie wynikają z „kacowego widzimisię”, w końcu chodzi o Wasze mieszkanie i Wasze X lat życia w nim.