Warto było, oto, czego nauczyłam się w trakcie mojej drogi przez mękę:
- Najpierw obliczamy na co nas stać (i na jak wielką finansową przychylność banku możemy liczyć) oraz jaki wkład własny uda nam się uzbierać
- Warto wśród znajomych, czy krewnych poszukać doradcy finansowego- można szukać na własną rękę i korzystać z pomocy fachowca, zwłaszcza, że ma on często lepsze możliwości negocjacyjne
- Właśnie- negocjacje- pamiętajmy, że każde warunki można negocjować, a umiejętności negocjacyjnych można się nauczyć samemu. Dodatkowy sekret- mnie zawsze w rozmowach z przedstawicielem banku pomagało wyobrażenie sobie, że przede mną siedzi M. i to z nim negocjuję.
- Poważnie rozważcie ubezpieczenie i nie kombinujcie z walutą- bo przekombinujecie
- Dobrym wyborem są raty malejące, w których coraz niższe są kwoty odsetek
- Pamiętajcie, żeby wybrać ofertę z możliwością wcześniejszej spłaty- a nuż wygracie w totka, lub bogaty krewny z USA, o którego istnieniu nie wiedzieliście, zostawi Wam ogromny spadek…
Nie ma co roztkliwiać się nad dyskomfortem psychicznym jeśli chodzi o kredyt. Ja od samego początku założyłam, że wolę zamiast płacić komuś za wynajem- dołożyć trochę i mieć coś własnego- a przynajmniej przeznaczać swoją krwawicę, żeby za X lat stało się czymś własnym.
Jeśli chodzi o kredyt to mimo, że papierkologii zdawało się nie być końca- reszta poszła sprawnie. Wynegocjowałam dobre warunki w dużym banku- więc możemy czuć się w miarę bezpiecznie. Decyzję też- w porównaniu do znajomych i przyjaciół, którzy tak jak my zdecydowali się na nieruchomości we Wrocławiu- dostaliśmy dosyć szybko. Obeszło się bez przebojów- typu wycofanie banku z umowy, lub propozycje kredytu na innych warunkach. Dopięliśmy transakcję z właścicielem mieszkania i teoretycznie gniazdko było nasze. To pewnie była ta przysłowiowa „cisza przed burzą”- nie jestem fatalistką, ale czułam, że los nie może nam sprzyjać w nieskończoność- ale to już temat na osobny wpis…